Takie to bywają kaprysy szczęścia. Potrafi ono zapukać do kuchennych drzwi albo pojawić się pod postacią nieszczęścia czy też przejściowego niepowodzenia. Być może dlatego właśnie tak wielu ludzi nie umie rozpoznać szczęśliwej szansy. – Napoleon Hill, Think and grow rich.
Kiedy szedłem na swoje studia, myślałem, że bycie weterynarzem jest moim przeznaczeniem. W przeciwieństwie do wielu moich kolegów i koleżanek, nie poszedłem na byle jakie studia, dlatego, że mój wynik nie spełnił oczekiwań uczelni. Przez bity rok ustaliłem sobie ostrą wewnętrzną dyscyplinę i ciężko pracowałem, aby poprawić swój wynik i osiągnąć upragniony cel. Nie było łatwo, ale udało się – moja praca sprawiła, że zostałem przyjęty na medycynę weterynaryjną i to wcale nie na ostatniej pozycji. Rozpierała mnie duma i szczęście. Czułem, że wreszcie spełnię swoje marzenie o pracy ze zwierzętami.
Wcześniej, przez rok pracowałem jako wolontariusz w klinice weterynaryjnej i choć praca ta była bardzo męcząca, czułem, że to przyjemne zmęczenie. Moja praca opierała się głównie na pielęgnacji i opiece nad zwierzętami przed i po operacji. Klinika czasem bywa bezdusznym miejscem – starałem się wnieść do niej trochę serca. Po wszystkim czułem, że naprawdę pomogłem zwierzakom w potrzebie.
Rok akademicki zaczął się od bardzo ciężkiej pracy. Znów dziwiło mnie, jak wielu ludzi trafiło na te studia z przypadku, albo tylko dlatego, że nie dostali się gdzie indziej. „Co tu robicie?!” – krzyczały moje myśli, po czym radziłem im, aby spróbowali poprawić swoje wyniki i spróbować jeszcze raz, zamiast tracić czas na studiach, których nie pragną (nawiasem mówiąc moje rady odniosły niewielki skutek). Pomysł, że na moje ukochane studia, w których rozpoczęcie włożyłem tyle czasu i energii, dostał się ktoś z przypadku, napawał mnie oburzeniem.
Zamiast chodzić na imprezy, codziennie przez wiele godzin uczyłem się. Z ogromnym wysiłkiem próbowałem wbić sobie wiedzę do głowy, ale wydawało się, jakby sama się z niej ulatniała. Wyniki pierwszych kolokwiów były tragiczne – ledwo udawało mi się je zdać, a i to, w ostatnim terminie. Nie rozumiałem przyczyny tej sytuacji. Wiedziałem ile czasu na naukę poświęcają inni, a z rozmów wnioskowałem, że nie jestem wcale głupszy od moich kolegów czy koleżanek z grupy. Mimo to, nie zrażałem się. Często nie spałem, pijąc jeden napój energetyczny za drugim, byle tylko pouczyć się jeszcze jedną godzinę. Czasem nie miałem czasu zjeść, czy nawet wziąć dłuższy prysznic. Nauka wypełniała całe moje życie. Efekt takiej pracy był jednak mizerny. Kolokwia wciąż ledwo udawało mi się zaliczyć, a organizm coraz mocniej błagał o zmiłowanie. Wiedząc, że taka jest natura kierunków medycznych, brnąłem ku celowi dalej.
W pewnym momencie doszedłem do sytuacji, w której wiedziałem, że dłużej już w ten sposób nie pociągnę. Miałem głębokie wewnętrzne przeczucie, że jeszcze pół roku takiej pracy i wyląduję w szpitalu. Jak się później okazało, niewiele się pomyliłem, ponieważ problemy zdrowotne wynikające ze studiów ciągnęły się za mną przynajmniej przez jeszcze pół roku. Mój organizm był w rozsypce.
Kiedy dowiedziałem się, że zostaję skreślony z listy studentów, czułem, jakby ktoś ograbił mnie z marzeń. Cały ten czas, który poświęciłem na dostanie tej szansy i wysiłek jaki włożyłem w utrzymanie się na studiach poszedł na marne. Czułem, że zawiodłem siebie i swoją rodzinę. Wszyscy oczywiście cieszyli się z mojego wyboru studiów. Mieli poczucie, że to solidny zawód w ręku, coś, co da mi dobry status i stabilność finansową. Mimo to ciągle nie dawałem za wygraną i podszedłem do sesji egzaminacyjnej, zaliczając praktycznie wszystkie egzaminy. Ale i to nie wpłynęło na decyzję uczelni. Spisałem się w myślach na straty.
Jednakże…
Okres intensywnej nauki splótł się u mnie z intensywną pracą wewnętrzną. Poprosiłem o wsparcie międzynarodowego coacha i z dnia na dzień czułem, jak wiele sfer mojego życia zaczyna ulegać pozytywnej zmianie. Praca z nim pochłonęła mnie całkowicie. Pojawiła się we mnie głęboka motywacja, aby przekazać wiedzę którą zdobyłem potrzebującym w Polsce. Kiedy dowiedział się o moich kłopotach ze studiami zaczęliśmy wspólnie pracować nad planem mojej kariery zawodowej. W pewnym momencie powiedział mi: „Widzę w tobie ogromny potencjał. Być może to nie były dobre studia dla ciebie. Chciałbym, abyś zaczął pracować z ludźmi w Polsce”. „Jak to?!” – krzyczała moja głowa. Mam zostawić coś, o co walczyłem przez ostatnie dwa lata, dla czegoś, czego nawet nie miałem w planach? Jednakże, samorozwój zawsze był moją ogromną pasję. Przez ostatnie parę lat chłonąłem książki tylko z tego tematu. Nie pasjonowały mnie tematy związane z weterynarią. Ale wtedy tego nie dostrzegałem. W głowie miałem tylko jedną myśl „muszę skończyć te studia.”
Czasem nasze przekonania o tym, jak powinno wyglądać życie, czynią nas ślepymi na szansy, jakie ono ze sobą niesie.
Podjąłem ryzyko i dostrzegłem w swojej porażce szansę. Moja rodzina rękami i nogami próbowała mnie zniechęcić do zmiany decyzji. A jednak – uznałem, że pójdę w innym kierunku. Zacząłem pracę z ludźmi w Polsce, a obecnie, także z ludźmi z całego świata, pomagając im zmienić ich życie. Moja współpraca z dawnym mentorem rozwija się bardzo dynamicznie i od niedawna jestem członkiem jego zespołu na stronie Feed the right wolf. Nigdy nie przypuszczałem, że sprawy potoczą się tak szybko – i to bez ogromnego wysiłku i poświęceń.
„Bogactwo bierze początek z pewnego stanu umysłu, ze ściśle określonego zamierzenia, przy niewielkim lub wręcz żadnym nakładzie pracy.” – Napoleon Hill, Think and grow rich.
Studia, które obecnie rozpocząłem, dają mi ogrom satysfakcji i nie czuję się zmęczony nawet po całym dniu wykładów. Nie mogę się doczekać tego, co przyniesie mi przyszłość. Nie porzuciłem także swojego marzenia o pracy ze zwierzętami. Zrozumiałem jednak, że mogę je zrealizować na wiele sposobów. Mój poprzedni cel nie był tak naprawdę mój – chciałem spełnić ambicje rodziny, chciałem zostać doceniony. Zrozumiałem, że tak naprawdę nie marzyłem jednak o paradowaniu w kitlu – to takie obrazki jak ten, sprawiały, że moje serce biło szybciej a do oczu napływały łzy:
Przekułem swoją porażkę w sukces i czuję, że do mojego życia ciągle napływają nowe możliwości.
Otworzyłem się na szansy, jakie niesie za sobą życie.
5 grudnia, 2013 at 3:23 pm
Świetna historia, myślę że każdy może wyciągnąć z niej masę wniosków. Gratuluję odnalezienia swojej drogi życiowej 😉
8 stycznia, 2014 at 11:19 pm
Czad Stary! Aż mi sie uśmiecha na myśl o tym, że i ja bedę mógł z Tobą pracować. Co do tytułu tego wpisu „porażka=szansa” – mój mentor, Brian Tracy, mawia: „jeśli chcesz więcej sukcesu, zwiększ ilość porażek”. I ja w to wierzę.. dlatego porażkę traktuję jako kolejną okazję do postępów.